IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 :: * jericho * :: Domostwa :: Centrum Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down
ALVA & DEANDRA 27.10.23
Alva Blanchard
Alva Blanchard
Dzielnica : Zmiennie; głównie ścisłe centrum
practical magic

Cytat :
17. Wracasz do domu późną porą, na ulicach już mało kogo spotykasz, ale od razu zauważasz chłopca, samotnie siedzącego na ławce obok twojego miejsca zamieszkania. Na oko ma z dziesięć lat i wygląda na zagubionego. Próbujesz się dowiedzieć co tu robi i gdzie są jego rodzice, ale chłopiec nie odpowiada na żadne pytania. Czujesz, że nie ma innego wyjścia jak zabranie go ze sobą. Planujesz nakarmić dziecko i zadzwonić na policję. Zostawiasz chłopca w kuchni tylko na chwilę, ale gdy wracasz już go nie ma. Wydaje się, że wyszedł z mieszkania, ale drzwi pozostają zamknięte od wewnątrz.

  Noc mroczyła już przyjemnie, zamazywała się na konturach budynków, zaginała na latarniach, obijając się od niechcenia na bruku chodnika razem z taktem kroków. Nie było w tym za wiele rozsądku, ale ten nigdy nie leżał w naturze Alvy. Oddychać spokojnie, grać uśmiechami; ale nie tymi wymuszonymi, a tymi będącymi przecież szczerymi wedle uznania innych. Niech w oczy wpełza rozbawienie, kiedy żart wpada w ucho, niech te same oczy uśmiechają się tak, jak i usta; ale też nie z przesadą, bo tą da się wyczuć, tą można zauważyć; a tego się przecież obawia od zawsze najbardziej. Bycia zdemaskowanym. Odnalezionym.
  Dłonie w kieszeniach skórzanej kurtki nie mogą znaleźć dla siebie miejsca. Długie palce ocierają się o siebie, opuszki trą o zarys metalicznych pierścieni, które stukają o siebie zagłuszone podszewką. Kątem błękitu rozciągniętego na tęczówkę raz po raz łagodnie spogląda ku Deandrze, jakby próbował się upewnić, dla samego siebie, że nadal jest przy jego ramieniu, że nadal trwa, że nadal idzie, że jeszcze się nie wycofała. Tak wiele mógłby przez to stracić — tak wiele ona mogłaby przez swój odwrót stracić. Nad tym drugim stara się jednak zastanawiać mniej. Nie pozwolić myślom zboczyć z obranego lata temu kursu. Być dla siebie, wyłącznie dla samego siebie. Pohamować chęć pomocy osobom, które trwają jeszcze w nieświadomości, kiedy wewnętrzny ogień iskrzy się już na dnie ich żołądków, powoli pożerając duszę.
  Dlatego utrzymuje miarowy krok w stuknięciach niskiego obcasa krokodylich kowbojek, na które odkładał przez, Bóg jedyny wie, ile miesięcy, tnąc jedną z bocznych ulic, czując jak plecak na lewym ramieniu ciąży o butelkę słodkiego wina. Jest przecież piątek — idealne rozpoczęcie weekendu, zanim będą mogli ruszyć o krok dalej, czy to w stronę paszczy miasta, które już teraz spowite pomarańczem halloweenowych dekoracji, czy przed pikselami skaczącymi przez ekran telewizora. Było mu to obojętne. Byleby ona czuła się komfortowo. Byleby się otwierała. Byleby powoli mówiła więcej.
  Szemrzą już klucze w prawej dłoni, kiedy z łagodnością głosu rozbija zawieszoną w powietrzu ciszę:  — Nie zwracaj uwagi na bała... — nie kończy, gdy ostatnia zgłoska rozciąga się na strunach głosowych, bo spojrzenie wiśnie na sylwetce chłopca siedzącego na ławce tuż obok klatki szczupłej, trzypiętrowej kamienicy. Brwi na moment ściągają się ku sobie w skupieniu, zanim jedna z nich w łuku ustanie w bezruchu.  — Że teraz pozwala się dzieciakom do tak późna siedzieć — obłość prawego ramienia delikatnie, we wzruszeniu uniosła się ku górze, gdy i umysł i ciało jest obojętny na to, czy chłopiec, to nic nieznaczące istnienie, trwa tutaj i teraz, czy też nie. Blanchard nie kojarzy go; może powinien, jeżeli mieszka tutaj od dwóch miesięcy. Może pomija detale specjalnie, byleby nie zaprzątać głowy niepotrzebnymi śmieciami. Tych ma już w sobie od groma.
  Poczucie niewygody pojawia się jednak z gwałtownością rodzącej się supernowej, kiedy dzieli go od chłopca i tej nieszczęsnej, powyginanej od wilgoci ławki długość dwóch kroków. Nie ma w nim nic znajomego i to razi najmocniej. Jest tutaj, ale tak, jakby nie istniał w ogóle. Nieprzyjemny powiew wiatru wdziera się za sztywny kołnierz, gryząc odkryte skrawki skóry. Sam już nie wie, czy to tylko imaginacja, czy ta psia pogoda, jeży włos na rękach. Jest jednak w całej tej absurdalnej sytuacji linearność, której przecież można się spodziewać. Biała, miękka paczka marlboro szeleści w dłoni, zanim Alva zdąży się zorientować, że wargi zaciskają się na pomarańczowym filtrze, a płomień zapalniczki muska kraniec tytoniu.

@Deandra Trevellyan
ALVA & DEANDRA 27.10.23ALVA & DEANDRA 27.10.23 Empty
Czw Lis 09, 2023 12:15 am
Powrót do góry Go down
Deandra Trevellyan
Deandra Trevellyan
Dzielnica : centrum miasta
practical magic

Od pewnego czasu przesiadywanie w domu nie wchodziło w grę. Nawet spędzanie czasu w antykwariacie nie było już tym samym; bo kiedy zniknął już kurz z każdego eksponatu, papierkowe sprawy były całkowicie uregulowane, a dzwonek nie zwiastował nadejścia żadnego z klientów, zostawała sam na sam z galopującymi myślami, a tego zdecydowanie wolała nie robić. Były takie drzwi, których lepiej było nie otwierać i chociaż pewnie tak naprawdę powinna po prostu zmierzyć się z tym, co za nimi czyhało, stale wydawało jej się, że jest na to stanowczo zbyt wcześnie.
Kiepsko sypiała nocami. Później za dnia była przez to zaspana, co jedynie dokładało się do całej sterty powodów, dla których jej humor zdecydowanie odbiegał od chociażby poprawnego. Uporczywie szukała sobie zajęcia; skoro rzucanie się w wir pracy czy alkoholu bynajmniej nie należało do najzdrowszych, próbowała odszukać w sobie jakąkolwiek iskrę chęci do znalezienia nowej pasji. Zwykle kończyło się jednak na bezmyślnym przeglądaniu Netliksa i dysocjacji, bo traciła wątek filmu po kilku minutach.
Zamknęła antykwariat i planowała podskoczyć do pobliskiego sklepu, ale po drodze wpadła na Alvę i - od słowa do słowa - zmieniła zdanie. Skoro mogła się chociaż na krótką chwilę wyrwać z marazmu bagna własnego umysłu, nie zastanawiała się nawet nad tym, czy zamierza to zrobić. A może jednak powinna się trochę zastanowić; zwłaszcza nad czystością intencji otaczających ją ludzi. Ustaliła już jednak raz na zawsze, rozprawiając sama ze sobą, że właściwie jest jej już wszystko jedno, a myślą, która utrzymywała jej głowę nad powierzchnią wody było to minie.
Rozglądała się pilnie po otoczeniu, w czasie gdy Alva szukał kluczy. Wsunęła ręce głębiej do kieszeni płaszcza; wieczór był chłodny i wilgotny, co raczej nie sprzyjało długiemu przesiadywaniu na zewnątrz. Już miała się odezwać, że bałagan jej nie przeszkadza, kiedy w oczy rzucił się jej dzieciak siedzący na ławce nieopodal. Niby nie był to strasznie odosobniony widok; na litość boską, to Jericho, miasto, które nigdy nie spało, a rozbudowane życie nocne kusiło możliwościami.
Ale nie dzieci.
- Wygląda jakby potrzebował pomocy. Poczekaj, upewnię się tylko - rzuciła pospiesznie, zwracając się w tamtym kierunku. Oczywiście mogłaby całkowicie zignorować ten widok; nie jej problem, prawda? A ponieważ ciekawość to pierwszy stopień do piekła, mogła sobie tym swoim zainteresowaniem napytać biedy. Z drugiej strony hołdowała przekonaniu, że lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż nie zrobiło. Nie chciała mieć dzieci na sumieniu, zwłaszcza że swego czasu sama marzyła o tym, że zostanie matką.
Małe, głupie marzenia wylane do odpływu.
- Hej, wszystko w porządku? - Zagadnęła chłopca. Wyglądał na zagubionego, nietutejszego. Po plecach przeszedł jej nieokreślony dreszcz; zacisnęła mocniej pasek płaszcza, po czym pochyliła się w stronę dziecka, tak aby móc spojrzeć mu w oczy. - Zgubiłeś się?
Odpowiedziała jej tylko cisza. Zacisnęła usta w wąską kreskę, niepewna jak się zachować. Wzrokiem odszukała Alvę, jakby chciała się przekonać, czy ten wszedł już do mieszkania, czy jeszcze był w zasięgu.

_________________
Was this mess all your creation? Or did i just embrace temptation? Some things just cannot be undone. Tell me now, are you happy with what you've become?
Re: ALVA & DEANDRA 27.10.23ALVA & DEANDRA 27.10.23 Empty
Wto Lis 14, 2023 7:45 am
Powrót do góry Go down
Skocz do: