IndeksIndeks  Latest imagesLatest images  SzukajSzukaj  RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  

 :: * jericho * :: Deer Hill Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down
Dolly&Patrick - 25 października - Pokój hotelowy
Dolly Anderson
Dolly Anderson
the howling

Kiedy rozchyla w końcu ostrożnie powieki, słyszy początkowo jedynie odgłos lodowatych kropel uderzających o posadzkę łazienki oraz niemal ironiczne "see that girl, watch that scene" ABBY. Co jest trochę niegrzeczne, bo Dolly wolałaby, aby nikt na nią nie patrzył w tej chwili. No i może przez jakąś najbliższą wieczność, tak, unikanie kontaktu wzrokowego brzmiało całkiem nieźle. Albo kogokolwiek. Nos marszczy się delikatnie, przylepiony do mokrych kafelków policzek wydaje z siebie lekkie plaśnięcie, gdy próbuje unieść głowę i zaraz to rezygnuje z podobnego zamiaru, bo wszystko szumi. Nie jak wczoraj, nie gorączką oraz obezwładniającym wręcz osłabieniem, przez które do teraz tkwiła w kabinie prysznicowej. Szumią łopaty wiatraka sufitowego zataczające pełne koło średnio co trzydzieści sześć sekund, szumi marna niedoczyszczona klimatyzacja ustawiona na jak najniższą temperaturę, jakby Dolly nadstawiała ucho tuż przy nich. A przecież leży. Skulona w pozycji embrionalnej, z zaszklonym brązem tęczówek oraz zaczerwienionymi od płaczu policzkami, które odcinają się na tle bladej twarzy. Nawet złote piegi ją zdobiące straciły jakby na swojej intensywności. Przynajmniej nie rzygała. W bezwładzie myśli uznała całkiem rozsądnie, że to jakiś jednak sukces. Ile już tu była? Nie w hotelowej łazience wynajętego pokoju, a w samym mieście? Pięć dni? Dłużej? Krócej? Wszystko się zamazuje, traci na ostrości, pamięta tylko ból ramienia, kiedy antybiotyki oraz zastrzyk przeciwbólowy przestały działać. Potem był już bunt mięśni, spinających się oraz napinających do granic możliwości, nieprzyjemny gorąc skóry, który powinien doprowadzić mózg do wrzenia a obecnie był jedynie ćmieniem, jakby stopniowo przyzwyczajała się do ciepła, które emitowała. Każdy nerw, każda cebulka włosów składała się na własny krąg niekończącego się cierpienia. Żołądek opróżniła ledwo po zamknięciu drzwi, dopiero nad ranem przestała wyznawać miłość muszli klozetowej. Sen oraz względnie czyste łóżko nie przynosiły ulgi, przepocona pościel plątała się wokół nóg, poduszki z jakiegoś powodu zostały rozerwane, a przecież nie miała przy sobie nic ostrego. Chyba próbowała zadzwonić na recepcję po pomoc, lecz słuchawka pękła pod naciskiem zaciskających się nań kurczowo szczupłych palców. Nie miała pojęcia skąd wzięły się ślady po pazurach na szafce nocnej, może to fragment wystroju, który przeoczyła. Mogła. Nie zauważała zbyt wiele w ciągu choroby. Bo musiała być chora. Czymkolwiek było to bydle w opuszczonym domu, na pewno przenosiło coś zaraźliwego. Nie wściekliznę, zbyt długo siedziała pod prysznicowym natryskiem, dzięki któremu uniknęła odwodnienia. Ale coś na pewno. Jak inaczej mogła wyjaśnić swój stan? To nagłe poczucie przerażenia, przeraźliwego osamotnienia, które przecież nigdy wcześniej nie doskwierało jej wcale. Dolly lubiła siebie. Od palców niewielkich stóp po czubek rudej głowy. Ze wszystkimi wadami oraz zaletami. Z niewyparzonym językiem i chwilową potrzebą przebywania w odosobnieniu. I jeszcze coś się w niej ruszało. Szczęśliwie nie gówniak, bo nie była gotowa na bycie częścią Dziecka Rosemary, ale coś się ewidentnie zagnieździło. Leniwe, na wpół senne przekręcało się w jej wnętrznościach, sapało w podświadomości i...i było takie dziwne. Nie rozumiała. Nie teraz. Nie świeżo po przebudzeniu. Nie z zapachami atakującymi wrażliwe nozdrza. Och, zamówiła pizze. Trzydniowa. Ugh. Nie musiała się oglądać w lustrze, żeby wiedzieć, iż oto zieleń przyzdobiła jej lica. Ni to płacząc, ni skamląc podniosła się na łokciach, powoli czołgając się ku toalecie. Koszulka oraz szorty lepiły się nieprzyjemnie do ciała wespół z rdzawymi kosmykami, zostawiała po sobie z pewnością wilgotny ślad, ale lepsze to niż potencjalna żółć, którą będzie musiała sprzątnąć. Sam odgłos wywoływał kolejne odruchy, już nawet nie drżała, a trzęsła się paskudnie, raz jeszcze oddając się całkowicie podłodze. Umrze tu. Totalnie umrze. I nigdy nie znajdzie Chrissy. Czka, tłumiąc szloch. Wyobraża sobie, że jest tuż obok. Że dłoń łagodnie muska rozpalony kark, że melodyjny śmiech zagłusza szum pomieszczenia. Nie umrzesz głuptasie, mówią widmowe usta, przecież żyjesz i jest lepiej, dodaje i Dolly ma nadzieję. Że to prawda, że może faktycznie osłabienie zmniejszyło się. Żołądek zaciska się. Jest głodna. To dobry znak, prawda? You can dance, you can jive, pociesza ją dalej ABBA, bo najwyraźniej zdołała podłączyć iphona do ładowarki w przypływie geniuszu, zanim odleciała całkowicie. Dlaczego jednak przerwała swój letarg? Zimna woda koiła. Brwi marszczą się, kiedy próbuje raz jeszcze przywołać do siebie szczątki skupienia. Coś wytrąciło ją z rytmu umartwiania się. Ach. Słyszy to. Pukanie. Ktoś stoi pod drzwiami pokoju. Obsługa? Wynajęła pokój na tydzień. Minął już? A może ktoś zaczął skarżyć się na dźwięki, jakie wydawała z siebie? Grymas przecina buzię, kiedy gramoli się powoli na chwiejące się nogi. Ciężar ciała zawiesza na umywalce, ręka na oślep sięga białego, miękkiego szlafroka. Dwa rozmiary za duży. Idealny. Za ciepły. Wydając z siebie bliżej nieokreślone mamrotanie, oplata się materiałem nie spiesząc się zbytnio z podejściem do drzwi. Ale kiedy już sięga ku klamce, tak coś w środku porusza się w niej raz jeszcze. Jakby unosiło nieistniejący łeb, strzygło czujnie uchem. Zamiera skołowana. Chciała odskoczyć, schować się pod kocem, albo jeszcze lepiej pod łóżkiem. Nie podobało jej się to. Weź się w garść Dolls, karci się gniewnie. Jasne, jakiś świr korzystał z numeru jej przyjaciółki, która zaginęła niemal cztery miesiące temu i dzikie zwierze ledwo co ją zaatakowało, zostawiając odcisk zębisk w miękkiej tkance skóry, ale był dzień. Chyba. I była w całkiem zaludnionej okolicy (seryjnym mordercom to nie przeszkadza, podsuwa uprzejmie zdrowy rozsądek, który w rzeczywistości był dupkiem). Może to pokojówka. Tak. Przekręca zamek, otwierając drzwi gwałtownie. Ukazując się w całej swej glorii i chwale, wyglądając przy tym jak trzy ćwierci do śmierci, plus podkrążone oczy.
Tak? — pyta, mrużąc ślepia i chyba popełniła błąd, ponieważ zbyt szybki ruch pobudził jej żołądek. Zdołała twarz zakryć dłonią i oprzeć się o framugę, zanim opanowała mdłości. Och, nie puściła pawia na buty tutejszego sprzątacza. To miło. Chyba. Co?

@Patrick Mahoney

_________________




51dabff70afc9b203413f8ed46852625802125a6.gif tumblr_nx030wIXN61smcqr3o8_250.gif
We're nothing but myths now

That neither of us believe in
Powrót do góry Go down
Patrick Mahoney
Patrick Mahoney
Dzielnica : Wolf Creek
the howling

Patrick &  Dolly

Kiedy wilk uniemożliwił mu zrobienie największej głupoty w życiu, nie przypuszczał, że niedługo potem stanie się coś o wiele gorszego i głupszego. Stary, a głupi. Mógł to zrzucić na wilczą naturę, ale to było za łatwe. Przez długie lata nikogo nie ugryzł, aż do chwili gdy w opuszczonym domu napatoczyła się żywa dusza. Nie był sobą i nawet nie podejmował się tłumaczeniu Louisowi co dokładnie się stało, a raczej dlaczego. Dziewczyna pojawiła się w nieodpowiednim miejscu, o niedopowiednim czasie. Nie zamierzał ukrywać tego przed Marrokiem, ale decyzję pozostawił Millerowi. Był gotów na karę nawet jeśli byłaby to śmierć.
Nie byłby pierwszym przypadkiem, który został utylizowany przez stanowienie niebezpieczeństwa dla własnej watahy. Patrick nie lubił prosić, ale to Louis był szefem firmy, która byłaby w stanie namierzyć prezydenta. Dla własnego spokoju chciał wiedzieć czy ma na sumieniu Jolene Anderson. Trudno było ukryć zdziwienie, gdy miejsce pobytu wskazywało na Jericho. To przeklęte Jericho, które według Patricka skrywało za wiele tajemnic. Wiedząc, że mieszkali tu nieludzie powinni odejsć stąd na drugi koniec stanów. Do jego ukochanej Arizony...
Nie był przygotowany na tę rozmowę. O ile w pokoju hotelowym zastanie żywą osobę, a nie trupa. Ile minęło dni? Przemknął pod właściwe drzwi bez żadnych problemów. Zapukał nasłuchując odgłosów dochodzących zza drzwi. Widok rudowłosej młodej kobiety wprawiłby każdego w osłupienie, ale Patrick widział (i czuł) już wystarczająco wiele w życiu, aby krzywić się na kwaśny odór wymiocin i niezdrowego potu. Miał przed sobą dowód, że Jolene Anderson nie umarła i miała wystarczająco wiele nieszczęścia, aby zacząć przechodzić transformacje w wilkołaka. Poczuł coś, co żywił wyłącznie do swoich wierzchowców i nie było w tym nic poniżającego dla Dolly. Konie znajdowały się o oczko wyżej od watahy na liście priorytetów.
Pomogę ci — powiedział natychmiastowo i wszedł do środka jedną ręką zamykając za sobą drzwi, a drugą kładąc na czole dziewczyny. — Powinnaś leżeć, chodź — ujął ją delikatnie za łokieć, rozglądając się równocześnie po pokoju. Sprzątaczki nie będą zadowolone. Mógł ją do tego łóżka zaciągnąć, ale nie chciał jej przestraszyć. Jego obawy względem Dolly były porównywalne do jej obecnych zmartwień. Nie miał w tym doświadczenia, ani chęci zostawania niańką na długie lata. Czy miał tyle cierpliwości, aby przekonać Jolene do jej nowego życia? Na myśl o wysłaniu problemu do Marroka czuł wewnętrzny sprzeciw, o zabiciu nie wspominając. Póki co żyła i jeśli przeżyje... Wataha ucieszy się z nowej członkini.
Nie skrzywdzę cię — dodał i uśmiechnął się na zachęte. Liczył, że gorączka będzie jego sprzymierzeńcem. W innych okolicznościach najście obcego mężczyzny w pokoju z pewnością wywołałoby żywszą reakcję.

@Dolly Anderson

_________________

Kto z bandytą trzyma, z bandytą ginie.
- P.M 1820
Powrót do góry Go down
Skocz do: